Olkusz

Pokaż Miasta na większej mapielokalizacja






























Galeria
 
Materiały zaczerpnięte (źródła różne)
Twardowski
Twardowski był dobry szlachcic, bo po mieczu i kądzieli. Chciał mieć więcej rozumu, niż mają drudzy poczciwi ludzie, i znaleźć od śmierci lekarstwo, bo nie chciało mu się umrzeć.

W starej księdze raz wyczytał, jak diabła przywołać można:

o północnej przeto dobie wychodzi z Krakowa, kędy leczył w całym mieście i przybywszy na Krzemionki, zaczął biesa głośno przywoływać. Stanął prędko zawezwany; jak w one czasy bywało, zawarli z sobą umowę. Na kolanach zaraz diabeł napisał długi cyrograf, który własną krwią Twardowski, wyciśniętą z serdecznego palca, podpisał.

Między wielą warunkami był ten główny: że dopóty ni do ciała, ni do duszy czart nie ma żadnego prawa, dopóki Twardowskiego w Rzymie nie ułapi.

Na mocy tej to umowy diabłu jako swemu słudze rozkazał naprzód, by z całej Polski srebro naniósł w jedno miejsce i piaskiem dobrze przysypał. Wskazał mu Olkusz; posłuszny służka dopełnił rozkaz wydany i z tego srebra powstała sławna kopalnia srebra w Olkuszu.

Wszystko, co jeno zażądał żywnie, miał na swoim zawołaniu: jeździł na malowanym koniu, latał w powietrzu bez skrzydeł, w daleką drogę siadł na kogucie i prędzej bieżał niż konno; pływał po Wiśle ze swoją kochanką wstecz wody bez wiosła i żagli, ogromny kamień pod Czerwińskiem sam przyniósł i jednej nocy wykopał pod Knyszynem staw — Czechowizną zwany.

Upodobawszy jedną pannę chciał się ożenić, ale panna chowała we flaszce robaka i pod tym warunkiem obiecywała oddać temu rękę, kto zgadnie, co to za robak?

Twardowski w ciemię nie bity, przebrał się za dziada i przyszedł do ładnej panny. Pyta go zaraz ukazując z dala flaszeczkę:

Co to za zwierz, robak czy wąż? Kto to odgadnie, będzie mój mąż.

A Twardowski odrzekł na to: — To jest pszczółka, mościwa panno! Zgadł w istocie i wnet się ożenił.

Pani Twardowska na rynku krakowskim ulepiła z gliny domek i w nim przedawała garnki i misy. Twardowski za bogatego przebrany pana, przejeżdżając z licznym dworem, tłuc je zawsze czeladzi kazał. A kiedy żona ze złości wyklinała w pień, co żyje, on siedząc w pięknej kolasie śmiał się szczerze z tej psoty.

Złota miał zawsze by piasku, bo co chciał, to diabeł znosił. Kiedy długo dokazuje, raz był zaszedł w bór cienisty bez narzędzi czarnoksięskich. Zaczął dumać zamyślony; nagle napada go diabeł i żąda, aby niezwłocznie udał się do Rzymu.

Rozgniewany czarnoksiężnik mocą swojego zaklęcia zmusił biesa do ucieczki, zgrzytając kłami ze złości, wyrywa sosnę z korzeniem i tak silnie Twardowskiego uderzył po obu nogach, że jedną zgruchotał cale. Od one j doby już był kulawy i zwany odtąd powszech nie kuternogą. W ostatku sprzykrzywszy sobie, zły duch czekając dość długo na duszę czarnoksiężnika, przybiera postać dworzana i jak biegłego lekarza zaprasza niby do swojego pana, że potrzebuje pomocy. Twardowski za posłańcem spieszy do jednej wsi w Sandomierskiem, nie wiedząc, że w niej się gospoda nazywała "Rzymem".

Skoro tylko próg przestąpił onej karczmy, mnóstwo kruków osiadło dach cały i wrzaskliwymi głosy napełniało powietrze. Twardowski od razu poznał, co go może tutaj spotkać, więc z kołyski dziecię małe, świeżo dopiero ochrzczone, porywa na ręce i zaczyna piastować, gdy w własnej postaci wpada diabeł do izby.

Chociaż był pięknie ubrany, miał kapelusz trójgraniasty, frak niemiecki z długą na brzuch kamizelką, spodnie krótkie i obcisłe, a trzewiczki ze sprzączkami — wszyscy poznali go od razu, bo wyglądały rogi spod kapelusza, pazury z trzewika i harcap z tyłu.

Już chciał porwać Twardowskiego, gdy spostrzegł wielką przeszkodę, bo małe dziecię na ręku, do którego nie miał prawa. Ale bies wnet znalazł sposób, przystąpił do czarownika i rzecze: — Jesteś dobry szlachcic, zatem verbum nobile, debet esse stabile.

Twardowski widząc, że nie może złamać szlacheckiego słowa, złożył w kołysce dziecię, a wraz ze swym. towarzyszem wylecieli wprost kominem.

Zawrzasło radośnie stado kruków. Lecą wyżej, coraz wyżej. Twardowski nie stracił ducha: spojrzy na dół — widzi ziemię i miasto Kraków.

Żal mu szczery serce ścisnął: tam zostawił wszystko, co kochał w życiu, ozwało się w nim uczucie z lat niewinności i zanucił godzinki. Bowiem w młodości swojej, kiedy był pobożny, ułożył był kantyczki na cześć Marii i Jezusa.

To go uratowało od piekielnej mocy, albowiem gdy skończył ona pieśń, poznał zdziwiony, że już więcej w górę nie leci i że zawisł w powietrzu. Oglądnie się koło siebie, już nie widzi towarzysza swej podróży, głos tylko mocny słyszy nad sobą:

— Zostaniesz do dnia sądnego zawieszony jak teraz!

Dziś, gdy miesiąc zejdzie w pełni, pokazują czarną plamkę, która jest ciałem Twardowskiego zawieszonym do dnia sądnego.

Zakopany skarb.
- O Skarbniku słyszeliście, co na Przygórzu pilnuje skarbów? - odezwał się siedzący pod samym oknem Morcin Ziarnik. - Skarbniki pokazują się ino w kopalniach - powiedział któryś z chłopów. - A ino w kopalniach, a na Przygórzu mało to ludzi go widziało, jak chodzi ze światłem! ... Stary Walusik opowiadał, że jak szedł z Paczuntowic w nocy, to widział światło nad sosnami, które chodziło i chodziło naokoło - wtrącił się do rozmowy stary Marchewka. - A jo wom mówie, że tam są zakopane piniądze, wielgie piniondze - tłumaczył dalej Morcin Ziarnik. - Skąd by się tam wziony piniondze - z niedowierzaniem powiedział Franciszek zwany Tromtusiem. - Jo ino tyla wiym, co nieboscyk ociec mówili, jak im opowiadał stryk Wojtek Ziarnik, który jak wiycie, był ze starym dziedzicem w powstaniu. Przed śmiercią stary nieboscyk dziedzic zawołał stryka Wojtka, którymu kazał przysiądz na Męke Pańskom, że nikomu nie powie i nie odda tego papieru, na którym było narysowane miejsce, gdzie były zakopane te piyniondze. Dwa żelaźnioki ze złotymi carskimi rublami, które mieli powstańcy na zakup broni w Austryi. Nie zdążyli wywieź tych piniyndzy za granice, bo ich kozacy cupnyli we Woźniówce przy samy granicy. Powstańcy wleźli do krzoków i stamtąd zaczyni strzelać do kozaków, a ci nie mogli koniami po krzokach jeździć, więc zleźli z koni i zaczyni z karabinów strzylać. W czasie ty strzylaniny nieboscyk dziedzic jesce z dwoma powstańcami zdążyli te dwa gorki z rublami zakopać na pogórzu pod dębami i zrobili plan na papierze. W ty bitwie w Woźniówce został ciężko ranny nas dziedzic z Gorynic. Przed samom śmierciom dziedzic wezwał mojego stryka i obydwa zakopali te flaszke, w który był tyn papier, w ogrodzie u dziedzica. Za jakieś dwa tygodnie stary dziedzic umar, a córka jego wyszła za jakiegoś agronoma. Stryk Wojtek dopiero przed samom śmierciom zawołali swoigo syna, a mojego stryka Błazka i powiedzieli mu, że ten papier jest zakopany u dziedzica w ogrodzie. Wiyncy już nic nie mogli powiedzieć. Po śmierci stryka Wojtka, stryk Błazek posed do tego nowego dziedzica i mu opowiedział całą sprawę. Nowy dziedzic kozoł mu pokazać mu pokazać to miejsce, gdzie jego treść zakopoł te flaszke z papierem, ale stryk Błazek nie wiedzioł, w którym miejscu, ino że w ogrodzie. Ziynć dziedzica wyśmioł się z Błazka i powiedzioł, że som to głupie plotki i on w to nie wierzy, a w ogródku kopać nie pozwoli. - Musiał jucha flaszke znalyź i piniondze wykopać - odezwał się Antek Czarnota. - Jo w to nie wierze - pzerwał mu Morcin Ziarnik - bo jakby ziynć dziedzica flaszke znaloz i piyniondze wykopał, to by lasu Francuzom nie sprzedał. A przecie starzy ludzie pamiętajom, że na koniec dziedzic ni mioł za co robotnikom zapłacić. Te piniondze majom być zakopane dwadzieścia metrów od starego buka, ale z której strony, to nie wiadomo. Tyle stryk Wojtek powiedzieli synowi Błazkowi. - Z tego wychodzi, że te piniondze som zakopane na Przygórzu - stwierdził Franciszek, zwany Tromtusiem. - Ano tyz prowda - powiedzioł któryś z chłopów. No i na tym się ta gadka o pieniondzach skończyła i chłopi o nich zapomnieli. Nie przestał o nich myśleć Józuś Peoncyn. Nie schodziła mu ta myśl ni w dzień, ni w nocy. Każdej nocy nie mógł zasnąć, ino rozmyślał: "Mój Boże, wykopać takie pieniądze, cłowiek do końca życia by nie zaznał biedy. Zaraz bym wyjechał z tej zakichanej wsi gdzie do miasta. Moze do Olkusza... i tam na Czarnej Górze bym se dom wystawił". Ale zaraz tą myśl odsunął od siebie: "Do olkusza! Co to za miasto, same Żydy. Kielce albo Warszawa, to som miasta! Taki skarb wykopać, to może by i w samej Warszawie dobrze pożył..." Józuś pamiętał dobrze, jak jeszcze służył w policji na posterunku w Jangrocie i jeździł na sprawę z mordercą swego brata, widział jakie w tej Warszawie wielgachne kamienice. "Auta to ci jedno za drugim tak jadom, że nie można przejść na drugom strone. Na każdym skrzyżowaniu stoi policjant z gwizdkiem w białych rękawiczkach i reguluje ruch". Józuś nie mógł się naopowiadać chłopom o tym, co widział w tej Warszawie: "Tramwaje biało-czerwone co chwila dzwoniom. Sklepy takie bogate, wszystkie za szkłem, a w nich towarów, to aż się w głowie nie mieści. A bab co na ulicach, wszystkie w kapeluszach i w krótkich sukienkach, a jak idom po ulicy, to ci tak dupami kręcom. Aż się człowiekowi ciemno w oczach robi, jak się człowiek na nich napatrzy. Od każdy to ładnie pachnie, że aż się w głowie kręci. A niektóre to się tak ładnie do chłopów uśmiechały, jakby coś od nich chciały, tak im ładnie w oczy zaglądały. Całkiem inne życie w tej Warszawie i inni ludzie..." O tym wszystkim stale zebranym chłopom Józuś rozpowiadał. Jedni wierzyli, inni nie wierzyli, mówiąc: "Cygani jucha aż się za nim kurzy!" O takim to życiu marzył po wykopaniu tych pieniędzy Józuś, nie śpiąc po nocach i myśląc, jakby te złote dudki wykpać. Był jeszcze drugi, któremu zakopane pieniądze spać nie dawały, a był nim stary Franciszek, zwany Tromtusiem. Jego marzenia były całkiem inne niż Józusia Peoncynego. On też po nocach nie mógł spać i rozmyślał, jakby tu te pieniądze wykopać. Nieraz leżąc z otwartymi oczami, myślał: "Boże, mój Boże, dobrać się do tych pieniędzy. Na pewno tam są carskie złote ruble. Zaraz bym se kupił ze śtyry morgi pola, konia, co ja mówie, dwa konie, a potem kierot i wialnie. Margośce bym kupił chuste odzywanom i trzewiki sznurowane, a sobie kapote podbitym kożuchem. Jezusicku kochany, dopiero by mi somsiady zazdrościli. Moznaby popróbować... A Skarbnik, co pilnuje tych skarbów, na pewno ich tak łatwo nie puści, jesce cłowiekowi łeb ukrynci..." I tak się oni ze swoimi myślami nie mogli rozstać, tak im te pieniądze chodziły po głowie. Jednego dnia, gdy się już chłopy porozchodzili, wyszedł Józuś ze starym Franciszkiem na dwór i chwytając go za rękaw od kapoty, powiedział: - Franciszku, poczekojcie chce z wami pogodać. Franciszek sporzął z zaciekawieniem na Józusia: - No to mów. - Wiycie co, Franciszku mozebym się wybrali po te piniondze na Przygórze we dwoje, ale tak żeby nikt nie wiedział - zaczoł Józuś ściszonym głosem, aby nikt nie usłyszał. - Wiys, Józek jo tyz po nocach spać nie moge, ino cięgiem myśle o tych piniondzach. Dobrze by było, te piniondze wykopać... - A w kiedy bymy poszli? - zapytał po małej chwili Józka. - Musymy pockać, jak miesiąc będzie w pełni, żeby nie było bardzo ciemno - zaczoł dalej mówić półszeptem Józek - Trzeba skombinować kawałek stalowego druta, zaostrzyć go i źgać miejsce w miejsce. ty się postaraj o ten drut, a jo wezne dobry napel i pódymy. No ale, Franciszku to musi być wielgo tajemnica. Nie może nikt wiedzieć o tym, nawet swoi Margośce nie mówcie. - Coś ty, Józek co to jo nie wiem, że mom nikomu nie mówić. No i na tym stanyło. drut był zaostrzony i łopata stała w kącie. Po paru dniach się wypogodziło i nastała spokojna noc. Księżyc świecił i było widno jak w dzień. Józuś nie mógł się doczekać, wkiedy się chłopi porozchodzą do domów. Nareszcie, gdy ostatni chłop wyszedł z izby. Józuś wzioł stalowy drut i skierowł się do domu Franciszka. Franciszek już stał wedle stodoły z łopatą w ręku. - Margośka się wos nie pytała gdzie idziecie - zapytał Józek. - Gdzie tam, śpi jak zarżnięto, nawet się nie ocknęła, jagem wysed. J józuś Peoncyn opowiadał dalej o tej ich nocnej wyprawie: -"Zachodzymy na to Przygrze. Księżyc ładnie świycił i było dość widno, tak ześmy dość łatwo znaleźli tyn dąb. - No terozki, z który strony źgać - zapytał Franciszka Józuś. - No wedle tego, co mówił Morcin Ziarnik, to od północy dwadzieścia metrów - powiedział Franciszek. - No to zacynom źgać od północy miejsce w miejsce i nic, azem się zgrzał. Franciszek mówi do mnie: - Józek, dajno mnie ten drut, może jo będę mioł wiyncy szczęścio. Dałem tyn drut i on zaczon źgać. Źgnął może z dziesięc razy i mówi: - Józek!!! Rany boskie jest!!! - Co jest? - pytom się. A on: - jest coś twardygo! - Źgnijcie miejsce w miejsce, bo to moze kamiń! Zacon źgać, jak mu pedziałem i mówi znów drżącym głosem: - Józuś! Naprawdę jest coś twardygo, cuje pod ręką! - Jak on mi to powiedzioł, to niewiela myśląc złapałem za łopate i zaczonym kopać. Nagle z góry rozległ się tentent koni, patrzymy az tu prosto na nos wali sotnia kozaków na koniach! Jak nos strach obleciał i włsy dembem stanyły, to za niecałe dziesięć minut byliśmy już we wsi. jo o mało drzwi nie wywaliłem ze strachu. No powiedzcie sami, skąd się wziyni kozaki w 1927 roku? - A moześ ty jucho te piniondze wykopoł, ino się nie chcesz przyznać - powiedział któryś z chłopów. - Jakbym te piniondze wykopoł, to jo bym teroz z wami nie siedział! - Tyz prawda! - przytaknęli społem chłopi. I na tym się opowiadanie o zakopanych pieniądzach skończyło. Ile w tym prawdy, osądźcie sami.

Legenda o młynarzu i diable.
Dawno, dawno temu w lesie, w miejscu na które mówi się Sikorowa Górka znajdował się młyn. W tym młynie mieszkał młynarz wraz z swą piękną córką. Dziewczyna była tak piękna, że zakochał się w niej diabeł, który chciał ją wziąć za żonę. Młynarz nie przyjmował do wiadomości, że jego córka wyjdzie za diabła, więc się nie zgodził. Zdenerwowany diabeł chciał się zemścić na młynarzu, więc zasypał jego młyn piaskiem. Teraz w tym miejscu znajduje się duża góra piasku.

Legenda o wielkim pożarze.
Dawno, dawno temu na terenie naszej wsi miał miejsce straszny w skutkach pożar, wszystko spłonęło. Dlatego mieszkańcy nazwali wieś Gorenice, bo "gore" z staropolskiej gwary znaczy pożar, a "nice", bo nic nie zostało (wszystko spłonęło).


INFO
Olkusz to miasto w woj. małopolskim, w powiecie olkuskim, siedziba gminy miejsko-wiejskiej Olkusz, położone na zachodnich rubieżach Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej  nad rzeką Babą, przy drodze krajowej 94 i przy drogach wojewódzkich 783  i 791.

W latach 1975-1998 miasto administracyjnie należało do woj. katowickiego.

Według danych z 31 grudnia 2007, miasto miało 37 249 mieszkańców.

Jeden z najważniejszych ośrodków górnictwa rud cynkowo-ołowiowych w Polsce (kopalnia Olkusz – Pomorzany, nieopodal w Bukownie Zakłady Górniczo-Hutnicze "Bolesław"), fabryka naczyń Emalia SA, fabryka wentylatorów OWENT, drobny przemysł i rzemiosło; lokalny ośrodek handlowy i kulturalny.

Nazwa miasta

Pierwsze zapisy nazwy miasta kształtują się następująco: Lcuhs (1257), Hilcus (1262), Helcus (1301), Ylcus (1314), Elcus (1409), Olkusch (1462). Jeszcze w XVIII w. miasto nazywane było Ilkuszem. Wskazuje to na pochodzenie jego nazwy od imienia Hilke (inaczej Hilcus, Hildebrand) i udział kolonistów niemieckich w lokacji miasta. Spolonizowana forma Hilkusz przeobraziła się ostatecznie w dzisiejszy Olkusz[2]. Zwraca się jednak również uwagę, że nazwę Elkusz najłatwiej jest objaśnić na gruncie języka fenickiego, w którym słowo El oznacza "pan", "Bóg", a czasownik kusz – "kuć". Fenicjanie mogli przywędrować w te odległe od ich ojczyzny strony w poszukiwaniu skarbów, którymi okazały się pokłady rud srebronośnego ołowiu[3]. W języku niemieckim nazwa miasta to: Ilkenau.

HISTORIA
Na terenie Olkusza już we wczesnym średniowieczu rozwinęło się górnictwo, ze względu na płytko położone pokłady srebra. Początkowo osadnictwo rozwijało się na zachód od obecnego miasta, lecz w połowie XIII wieku gród został przeniesiony tuż nad rzekę Babę. Przed 1299 rokiem miasto zostało lokowane na prawie niemieckim (akt lokacyjny miasta zaginął, niemożliwe jest ustalenie dokładnej daty). Od tego momentu następuje intensywny rozwój Olkusza. Na początku XIV wieku gród zostaje otoczony murami miejskimi i następuje rozbudowa farnego kościoła pw. św. Andrzeja Apostoła. Miasto zostaje wówczas zaliczone do największych i najważniejszych miast Małopolski, co zawdzięczało rozbudowie królewskich kopalń  a także położeniu na szlaku Wrocław  – Kraków. W roku 1356  miasto zyskuje prawo delegowania swoich przedstawicieli do nowo powstałego Sądu Sześciu Miast, który był najwyższym organem sądowniczym dla miast Małopolski. Wielu olkuszan piastowało wówczas znaczne stanowiska – Marcin Bylica był astronomem na dworze króla węgierskiego  Macieja Korwina, a Marcin Biem zajmował się reformą kalendarza jako profesor Akademii Krakowskiej.

W XV wieku wyczerpaniu ulegają położone płytko pokłady surowców mineralnych, wtedy to zostają wybudowane sztolnie umożliwiające wydobycie z pokładów umiejscowionych na znacznie większej głębokości. W 1551 Zygmunt August ustanowił nowy statut dla kopalń w okolicach Olkusza. W 1579 roku uruchomiono w kamienicy położonej na Rynku mennicę królewską, która działała do końca wieku. Kres świetności miasta nastał wraz z nadejściem XVII wieku: wtedy to górnicy zaczęli podkopywać zabudowania miejskie, ponieważ uległy wyczerpaniom złoża kruszców. Do całkowitej klęski przyczynił się potop szwedzki – olkuscy gwarkowie zostali zabrani przez Szwedów do wykonania podkopów pod klasztor na Jasnej Górze, gdzie wszyscy zginęli. W dodatku zaniedbane i zamulone sztolnie spowodowały zalanie kopalń. Przez miasto kilkakrotnie wówczas przetaczały się pożary, które zniszczyły większość zabudowań.

W wyniku trzeciego rozbioru Polski w 1795 roku Olkusz przeszedł pod panowanie austriackie, ale po pokoju w Schönbrunn w 1809 roku miasto znalazło się w Księstwie Warszawskim, a od 1815 roku w Królestwie Polskim. Właśnie wówczas poczęto snuć plany odbudowy górnictwa w rejonie olkuskim. W 1814 roku otwarto pierwszą kopalnię rudy cynku. W pierwszej połowie XIX wieku miasto przeszło znaczną metamorfozę – wyburzono stary ratusz, mury miejskie oraz klasztor Augustianów, powstały wówczas gmachy starostwa (Olkusz stał się wtedy siedzibą powiatu), szpitala oraz nowego ratusza. W czasie powstania styczniowego na terenie Olkusza i całego Zagłębia Dąbrowskiego czynnie działały oddziały partyzanckie, w tym grupa żołnierzy włoskich dowodzonych przez płk. Francesco Nullo, który zginął w bitwie pod Krzykawką i dziś ma grób na olkuskim starym cmentarzu.

Po powstaniu powoli z upadku podźwignął się przemysł. Niebagatelne znaczenie miała budowa w latach 1883-1885 linii Dąbrowsko-Iwangrodzkiej, która znacznie przyczyniła się do integracji gospodarczej całego regionu i wyjątkowo ożywiła niespełna dwutysięczne miasteczko. Właśnie dzięki korzystnemu położeniu na szlakach komunikacyjnych w 1907 roku austriacki przemysłowiec Peter Westen założył Fabrykę Naczyń Blaszanych (dziś Emalia SA). Po I wojnie światowej miasto zaczęło szybko się rozwijać – powstały szkoły, znacznie poprawił się stan miejskiej infrastruktury. Olkusz liczył wówczas około 12 tysięcy mieszkańców, z czego niemalże 1/3 stanowili Żydzi. Istniała również znaczna mniejszość niemiecka. W latach 1918-1939 powiat olkuski znajdował się w ówczesnym województwie kieleckim. 10 lutego 1929 roku w Olkuszu zanotowaną jedną z rekordowych niskich temperatur w Polsce: -40,4 °C.

Na początku września 1939 miasto zostało w wyniku działań wojennych zajęte przez Wehrmacht (nad pobliską Żuradą ppor. Władysław Gnyś strącił pierwsze niemieckie samoloty podczas tej wojny) i wkrótce wcielone do III Rzeszy. Rządy objęła mniejszość niemiecka, miasto przemianowano najpierw na Olkusch, a później Ilkenau, utworzono także getto żydowskie. W okolicznych lasach działały wówczas partyzanckie oddziały Armii Krajowej, co spotykało się z gwałtownymi odpowiedziami okupanta. 16 lipca 1940 roku rozstrzelano 20 osób w tym 15 Polaków, a dnia 31 lipca 1940 (Krwawa środa w Olkuszu) setki innych Polaków i Zydów maltretowano na miejskich placach, w wyniku czego zgineło przeszło 100 osób. Do połowy 1942 roku zlikwidowano olkuskie getto, a jego mieszkańców wywieziono do obozów koncentracyjnych. Ostatecznie 20 stycznia 1945 roku Armia Czerwona zajęła miasto w wyniku przeprowadzonej ofensywy na Śląsk.

Po wojnie nastąpił dalszy rozwój Olkusza. W latach 60. rozpoczęto budowę kopalni Olkusz oraz osiedli mieszkaniowych przeznaczonych dla pracowników zagłębiowskich zakładów przemysłowych, przede wszystkim Huty "Katowice", w pobliskiej Dąbrowie Górniczej. Rozbudowano fabrykę naczyń oraz postawiono ogromne hale nowej wytwórni wentylatorów. Dzięki temu liczba mieszkańców wzrosła z 10 tysięcy w latach powojennych do 40 tysięcy obecnie. Rozwój przemysłu niekorzystnie odbił się na środowisku naturalnym. Dziś w rejonie miasta częstym zjawiskiem są poważne szkody górnicze, zaburzona została również równowaga hydrologiczna (zanik źródeł rzeki Baby).

Do 1975 roku miasto znajdowało się w województwie krakowskim, później w latach 1975-1999 w województwie katowickim, a od 1999 wchodzi w skład województwa małopolskiego.